Kurs taternicki – bo wspinanie też jest fajne!

Kurs taternicki jest nazwijmy to kolejnym etapem wtajemniczenia we wspinaczce. Najpierw zaczyna się jakąś przypadkową bądź nie – zabawką na wspinanie. Następnie są skały, następnie jakieś dalsze rejony wspinaczkowe, aż kiełkuje myśl – trzeba w końcu tą wiedzę usystematyzować i zrobić coś więcej niż kilkudziesięcio metrowe jurajskie skałki.

A czym w gruncie rzeczy jest kurs taternicki – jest lekcją pokory, zimnym kubłem na głowę, lekcją oczekiwania, wytrwałości, cierpliwości oraz – gdy w końcu uda się wyjść w góry z racji okna pogodowego – spełnieniem marzeń i najpiękniejszą nagrodą za to wyczekiwanie!

Wspinaczka absolutnie nie wyklucza działalności jaskiniowej. Wręcz śmiejemy się z grupą przyjaciół, że dla klimatu naszych polskich Tatr jest to kombinacja wręcz idealna – gdy jest pogoda można udać się na wspin, gdy zapowiadają warunki mniej ciekawe idealną będzie akcja jaskiniowa.

Moją notką postaram się przekazać Wam garść informacji, refleksji i przemyśleń dotyczących odbycia kursu taternickiego (wspinaczkowego).

Kurs taternicki przeznaczony jest dla osób, które miały już do czynienia ze wspinaniem, czyli są po kursach skałkowych, bądź jak w naszym przypadku kursach speleo. Kurs przewiduje najmniej 9 akcji wspinaczkowych oraz 1 dzień przeznaczony na autoratownictwo. Kursy prowadzone są na Hali Gąsienicowej, w rejonie Morskiego Oka oraz w Dolinie Pięciu Stawów (jeżeli oczywiście mówimy o polskiej części Tatr) – czyli tam, gdzie Park wyraził na to przyzwolenie (dodatkowo w Tatrach można się jeszcze wspinać w Dolinie Lejowej i żlebie Jaroniec w Tatrach Zachodnich.

Bazą szkolenia jest albo Betlejemka albo Szałasiska – czyli kultowe miejsca, gdzie nie ma ludzi przypadkowych, gdzie wieczorami lub podczas niepogody można posłuchać wielu ciekawych historii i zaczerpnąć bezcennej wiedzy od wyjadaczy bądź starszych kolegów.

Kurs taternicki przygotowuje do samodzielnego i bezpiecznego uprawiania wspinaczki w górach pozbawionych pokrywy śnieżnej. Kurs składa się z wykładów, zajęć praktycznych i wspinaczek, zgodnie z wykazem znajdującym się na stronie Polskiego Związku Alpinizmu. Program realizowany jest przynajmniej w połowie w Tatrach. Połowa zajęć wspinaczkowych może odbywać się w innym rejonie o charakterze wysokogórskim. Zajęcia z autoratownictwa mogą odbywać się w terenie skałkowym.

Drogi, które robimy w okresie przerwy między zenitalnymi opadami, to:

  • Droga Klasyczna na Mnichu
  • Droga Robakiewicza na Mnichu
  • Droga Orłowskiego na Mnichu
  • Ściana Południowa Zadniego Mnicha oraz grań przez Ciemnosmreczyńską Przełączkę, Ciemnosmreczyńską Turnię, Przełęcz nad Wrotami, Turniczkę Chałubińskiego, Szczerbinę nad Wrotami, Kopę nad Wrotami po Wrota Chałubińskiego.
  • Wrześniacy na Zamarłej Turni
  • wyciąg Czech-Ustupski na Żabim Mnichu, gdzie łapie nas burza i robimy wycof.

 

Kurs rozpoczynam z Riccim u znajomego instruktora, który działa również jaskiniowo, szkoli oraz zjadł zęby na ratownictwie górskim. Jednym zdaniem cieszymy się, że to właśnie on wziął nas pod swoje skrzydła. Każdy instruktor może mieć góra trzech podopiecznych. Kurs rozpoczynamy z początkiem lipca, a właściwie końcem czerwca i jest to poniekąd termin dość kontrowersyjny – bowiem to właśnie lipiec jest miesiącem z największą liczbą opadów w ciągu roku. Patrząc jednak na anomalia pogodowe ostatnimi czasy nie wiadomo, czy słusznym jest powołanie się na taką teorię przy wyborze terminu kursu.

 

Ze spraw logistycznych, które mogą przydać się komuś kto wybiera się na kurs – proponuję nie popełnić takiego błędu jaki zrobiłam ja – w ramach akcji odlekczanie zostawiłam swój ciepły śpiwór puchowy w domu na rzecz nie tak ciepłego syntetyka – rezultat – spałam w kurtce puchowej. Temperatury w nocy potrafią spaść na prawdę niewyobrażalnie – z resztą co tu dużo mówić – dwa razy w ciągu zaledwie 10 dni dopadł nas grad. Stąd też pakując się na kurs niech nie zmyli nas pora roku 🙂

Kolejna sprawa to jedzenie – warto zaopatrzyć się w szturm żarcie, dobre, bogate śniadania – natomiast jeśli chodzi o obiady i syte akcje górskie – odżałować sobie i wybrać się na przysłowiowego schabowego do schronu 🙂 Pamiętać o tej zasadzie, gdy jest kilka dni dupówy i jak mantrę wmawiać sobie – dziś nie zasłużyłem na porządny obiad – nie było akcji, nie będzie obiadu w schronisku – lecimy na zupkach 😉 Jest to dodatkowo niezły element motywacji.

Buty… wspinaczkowe – ale nie te których używamy w skale, syczymy gdy je zakładamy, oddychamy z ulgą gdy je zdejmujemy. Nie dajmy się również zwieść przy kupnie nowych butów „znawcom” sklepowym wyznającym zasadę, że but musi być o pół numeru za mały – ot dla prezycyjnego wyczucia skały. Nic bardziej głupiego! But nie może być uniwersalny – na baldy, w skałki i w tatry – ten tatrzański musi bądź co bądź dawać nam choć namiastkę komfortu! Kilka godzin w ścianie, cienka skarpetka i… kolejne dni wspinu, gdzie nie możemy mieć skasowanych stóp. Na graniówki natomiast podobnież jak i łatwiejsze drogi w zupełności sprawdzą się podejściówki. Długo zastanawiałam się nad trekami, ale Kazio doradził by wziąć jednak jakieś lżejsze buty – i był to strzał w 10 – wspinanie z plecakim z ultralekkimi salomonami, a ciężkimi trekami robi różnicę 🙂

Z rzeczy oczywistych, o których mało kto myśli jest wzięcie ze sobą woreczków śniadaniowych czy folii aluminiowej (co wyczytałam w jakiejś relacji z kursu). Ja do listy oczywistych oczywistości, które przez głowę mogą nie przejść dorzucę jeszcze preparat przeciwko komarom, muszkom i innym takim, które skutecznie zaatakowały nas pewnego dnia na taborze. Przyda się również jakiś długopis i kartki do rysowania szkiców dróg…

Lista jest jeszcze długaaaa lecz pokonanie trasy z tobołami do taboru skutecznie zweryfikuje nasz ferwor pakowania się!