Taterniczki w Czarnej

17 marca 2013 roku odbyła się pierwsza samodzielna akcja dwóch świeżo upieczonych taterników/taterniczków jaskiniowych. W planie była Jaskinia Czarna, od głównego otworu do Szmaragdowego Jeziorka. Ale po kolei.

Po zdanym egzaminie na Taternika Jaskiniowego, ja i kolega Paweł Rudawski pilnie chcieliśmy uderzyć do jakiejś dziury jeszcze zimą. W tym czasie warunki w Tatrach pozwoliły jedynie na Jaskinię Czarną. Jaskinia wcześniej odwiedzona tylko na kursie była i tak ciekawą propozycją. W Tatry pojechaliśmy z Olem i za jego namową zmieniliśmy plany. Do Czarnej mieliśmy wejść od drugiego otworu zmierzając do Szmaragdowego Jeziorka. Na podejściu pod jaskinie, śniegu jakby z każdą chwilą przybywało, ciężkie plecaki robiły swoje i zapadaliśmy się po pas w śniegu. My to znaczy Ja i Paweł, bo „lekki” Olo swobodnie śmigał obok nas, mając czas zrobić nam kilka zdjęć i filmów. W końcu dotarliśmy pod otwór Jaskini Zakopiańskiej skąd po odpoczynku i przebraniu się ruszyliśmy (już tylko we dwójkę) po poręczówkach do Jaskini Czarnej.

Pierwsze wrażenie, już wiadomo czemu ten otwór potocznie nazywa się „odbyt”. Ubabrani w brązowym błotku (nasuwającym pewne skojarzenia) ochoczo ruszyliśmy dalej. Poręczowanie Progu Latających Want i dalej w dół. Po drodze kilka razy wracaliśmy, bo zachodziliśmy w ślepe korytarze, ale to nic każda z takich pomyłek uczy. Uczy czytania jaskini, zapamiętywania charakterystycznych miejsc na swojej drodze, obracania się za siebie. Dobrze, że poszliśmy sami, każdy z nas po raz pierwszy w tych partiach, bez starszych kolegów którzy prowadziliby tam gdzie chcą albo tam gdzie wiedzą, że warto iść. Byliśmy sami sobie przewodnikami i mimo, że niektóre korytarze nie były zbyt ciekawe dobrze, że tak je odwiedziliśmy.

W kilka godzin później po pokonaniu kolejnych progów doszliśmy do zaplanowanego Szmaragdowego Jeziorka. Paweł na kursie już tu był, ja niestety nie. Czy tylko mi szumna nazwa działa na wyobraźnie? Sądziłem, że zastanę szeroką salę z jeziorkiem o połyskującej tafli wody. Zamiast tego wąska szpara z ciemną wodą i tyle. No cóż, wyobraźnia czasem lubi wyolbrzymiać. Nad jeziorkiem pamiątkowe zdjęcie i szybki powrót. W drodze powrotnej kilka razy myliliśmy drogę ale w końcu wyszliśmy na powierzchnię. Szybko zjechaliśmy po zamarzniętych poręczówkach. Na tyle szybko na ile pozwoliły skostniałe ręce przebraliśmy się i w dwie godziny później już wracaliśmy do domu.

Cele zostały osiągnięte a dwóch młodych taterników może chodzić na następne samodzielne akcje.