Canin – zima 2001

W dniach od 18 marca do 1 kwietnia 2001 r trzech klubowiczów: Włodzimierz Porębski „Jacóś”, Michał Radka „Dżygit” i Przemysław Włosek działali w masywie Canin w Alpach Julijskich eksplorując jaskinię Complesso Foran del Muss. Oprócz nas w wyprawie wzięli udział: Marek Kozioł „Mały” (kierownik wyprawy-AVEN Sosnowiec) i trzech nieźle zakręconych „Bobrów” z żagania: Marcin Furtak „Furti”, Tomek Kuźnicki i Daniel Oleksy „Premier”. Ach, zapomniałbym dodać że w ramach tej samej wyprawy dwa tygodnie wcześniej z zamiarem transportu sprzętu i zaporęczowania dziury pojechali Jacek Różański i Waldek Mucha z AVEN-u. Warunki (wielkie śniegi) pozwoliły im tylko na złożenie dwóch niewielkich depozytów – jednego: na przełęczy Bella Pec na śniegu przy kilkumetrowej wysokości ruinach „od strony której nie zawiewa” i drugiego: podwiązanego 1.5 m. od szczytu „najwyższej sosenki (dla botaników: modrzewia) na trasie dojścia”. Ich przygodę zakończyła mała ale groźna lawina i podróż śmigłowcem (Waldek ma już chyba kartę stałego klienta – to już 2 raz, teraz czeka go operacja wyskakującego barku). Dzięki lawince na „śmigło” załapało się także 11 Węgrów działających w jaskini M.Gortani a uwięzionych razem z Waldkiem i Jackiem w schronisku DvP (wcześniej Węgrzy wzywający śmigłowiec usłyszeli że to nie taksówka, no, ale Waldek…- tak, Polacy są tam dobrze notowani).


My – mimo przeciwności losu – już w poniedziałek 19 marca spotkaliśmy się wszyscy na parkingu w Sella Nevea, by po licznych powitaniach z Italcami i między sobą, kolejką linową wywieźć toboły do bivacco dla alpinistów przy schronisku Gilberti. Wieczór poświęciliśmy na „zmiękczanie” nowego dzierżawcy schroniska, a od rana zaczęliśmy ciężkie transporty do oddalonego o kilka godzin marszu (latem ok. 5-6) schroniska Procopio, o wymiarach 2,30m.x 4,70m. – ze względu na ciekawy układ prycz nazwaliśmy je „Szuflandią” – to nasz dom na najbliższe 10 dni. Były trzy metody transportu: na nartach z fokami (skitury) – najbardziej wydajna i chyba jedyna polecana na zimę w Alpach (grupa dąbrowska) ; w rakietach śnieżnych – też niezłe (Mały) i z tzw. „buta” (Bobry) – ale w tej metodzie trzeba mieć Tomka do torowania tuneli w śniegu… Depozyt z przełęczy odkopaliśmy już na głębokości 3.5 m. Gorzej było z „największą sosenką w okolicy” – jej czubek wystawał 10-20 cm nad śnieg. Po dwóch dniach my i dobytek byliśmy w Szuflandi, droga do otworu „Kropki 5” wytrasowana, a sam otwór odkopany i udrożniony. Zaczęło się! Gdy zespół: Mały , Przemek i Jacóś zakładali biwak w salce w połowie tzw. kaskad (stały dylemat – przez meander dwa razy z jednym worem czy raz z dwoma), do pozostałych w Szuflandii gości dotarła wieść o przyznaniu nagrody Kolosów Furtiemu i Premierowi. CAŁY niemały zapas alkoholu z Szuflandii „został zniknięty” , dobrze że wcześniej część wynieśliśmy do nory.

Działaliśmy z biwaku w dwóch dwuosobowych zespołach w różnych konfiguracjach. Pozostała trójka kursowała stale między Szuflandią, biwakiem a przodkiem i stanowiła zespół zabezpieczająco-transportowy.

Celem wyprawy była kontynuacja eksploracji Partii Szefa w najniższej części jaskini, skąd latem wygoniła nas woda. Tym razem woda nam pomogła. Była większa niż latem i zmusiła nas do szukania suchych problemów. Już pierwszy strzał (trudny trawers nad kilkudziesięciometrową studzienką w okolicach połączenia P2 i Seppenhofer) okazał się celny. Co prawda pierwszy zespół (Kolosy na kacu) stwierdzili że „to się chyba łączy ze znanym” i odpuścili, ale starym lisom (Przemek i Jacóś) to „chyba” wydało się podejrzane i słusznie – owszem, łączy się ze starym i to kilkakrotnie, ale nie tylko! Kolejne okienko (kolejny trudny trawers) i droga do przepięknych starych suchych korytarzy („Galeria żaby”) stanęła otworem. Jakie gangi!! Zatrzymaliśmy się z rozsądku na rozdrożu gdy „bandziochowate” (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) partie przeszły w piękne meandry a czas wymiany ekipy w śpiworach zbliżał się nieubłaganie. Następny zespół – Mały z Premierem po powrocie na biwak długo nie mówili nic, ale oczy świecące ze szczęścia wyrażały wszystko-puszczało jak diabli: meandry, progi, studnie…Znów Przemek i Jacóś- „udało nam się” zaklipić tylko jeden z przodków syfonem błotnym – i to dlatego że poprzednicy uciekli 38-metrową studnią z najbardziej obiecującego piętra. Ale poza zaklipieniem znaleźliśmy kilka nowych problemów…

Czas był nieubłagany – jeszcze tylko kilkudziesięciogodzinna akcja kartowania (Mały i Dżygit) – splanowali fragment „nowego”, i trzeba było uciekać z dziury bo „bilety na śmigłowiec” czyli polisy ubezpieczeniowe kończyły się za dwa dni a przed nami jeszcze retransport w zawieji śnieżnej. Od przyjaciół w kraju dostaliśmy sms-em prognozę pogody dla Włoch – chmury i opady śniegu – wypadało nam ją tylko uzupełnić o huraganowy wiatr i burzę śnieżną z piorunami…Było naprawdę niebezpiecznie – mała deska porwała Małego. W piątek wieczorem szczęśliwie znaleźliśmy się znów w bivacco Gilberti – tym razem zmiękczał nas dzierżawca (dużą ilością wina za nasze pieniądze). W sobotę retransport kolejką w dół – Mały poszedł do DvP po rzeczy zostawione przez Jacka i Waldka – asekurowali go „fizycznie” Dżygit z Przemkiem (przełęcz Bella Pec) i „psychicznie” Jacóś (kontuzja nogi) z Gilberti. Potem pizza, zakupy, imprezka (urodziny Przemka – jeszcze raz wszystkiego najlepszego!) i powrót do kraju. Część ekipy zdążyła do Huciska na mszę w intencji Szefa i na cmentarz w Gołonogu by złożyć naciek z jaskini na Jego mogile (1 kwietnia minął rok od tragicznego odejścia Jarka).

Warto przypomnieć że w tym roku mija 20 lat od Wyprawy Speleoklubu Dąbrowa Górnicza na plato Canin – pierwszej polskiej w ten przepiękny rejon. Zainteresowanych odsyłam do notatki Alka Chruściela „Alpy Julijskie 81 – czy warto kontynuować?” (BIS nr 1 z 1982 r) . życie pokazało że warto…

Włodzimierz „Jacóś” Porębski